piątek, 28 listopada 2014

Ho ho ho cz.1

Fairy tail
Gray x Kendra


   - Pada śnieg! Pada śnieg! - w powietrzu roznosiły się wesołe krzyki dzieci lepiących bałwana, rzucających się śnieżkami lub po prostu rzucały się śnieżkami.
   Ale ja wcale się nie cieszyłam. Śnieg oznaczał zbliżające się święta. Święta oznaczały Sylwestra. Sylwester oznaczał Nowy Rok. Rok, który miałam przebyć w samotności. Miałam dość jednorazowych numerków w klubowej toalecie, wyskoków w bok, w końcu chciałam znaleźć prawdziwą miłość. Ale po skończonej pracy w centrum handlowym gdzie, cały dzień w stroju zielonego elfa, rozdawałam cukierki, zamiast na poszukiwania miłości wybrałam się do baru.
  Śnieg wciąż padał, a na chodnikach zdążyły się już utworzyć porządne zaspy, temperatura spadła poniżej zera. Weszłam do baru, strzepałam śnieg z blond włosów i z ramion. Moje policzki były czerwone. Zatarłam ręce jednocześnie na nie chuchając. Dzień rozpoczął się tak pięknie, że chyba nikt nie pomyślał o zabraniu z domu rękawiczek.
   W barze panował świąteczny nastrój, nad ladą zawieszono biało-czerwone światełka, w kącie stała spora choinka, a w powietrzu roznosił się jej zapach, w głośnikach rozbrzmiewała nastrojowa muzyka. Za ladą Erza w skąpym stroju pomocnika Świętego Mikołaja (że też nie było jej zimno) rozdawała drinki i swój numer telefonu. Zawsze dziwiło mnie w jaki sposób jest tak pożądana przez facetów. Może to zasługa biustu, a może po prostu położenia, które z pewnością jej sprzyjało.
   Przeszłam przez bar, żaden osobnik płci przeciwnej nie był na tyle miły by uraczyć mnie swoim spojrzeniem, wszyscy ustawiali się w kolejce do Erzy.  Czemu mnie to nie dziwiło? Z cichym westchnieniem usiadłam na jednym ze stołków przy barze.
   - Hej - rzuciłam do Erzy.
   - Hej - odparła zbyt zajęta nalewaniem piwa by nawet na mnie spojrzeć. - Chętnie bym się tobą zajęła, kochanie, ale mam urwanie głowy - jęknęła w między czasie przyjmując kolejne zamówienie.
   - Nie ma sprawy. sama się sobą zajmę - powiedziałam miło, ale Erza wciąż mówiła jednocześnie podając drinki i zapisując na serwetkach swój numer i godzinę o której kończy pracę. - Lucy już dawno powinna tu być. Dzwoniłam do niej może trzydzieści razy, ale nie odbiera - skarżyła się. - Miała tu być i prowadzić akcję charytatywną. To musi być dzisiaj! Za dwa dni Wigilia, a dzieci z sierocińca, także potrzebują prezentów. Nie wiem co robić! - powiedziała smutno, a ja byłam niemal pewna, że jeszcze chwila, a się rozpłacze.
   - Hej - złapałam ją za ręce zmuszając do tego by na mnie spojrzała. - Mogę zastąpić Lucy... I tak nie mam nic do roboty...
   - Naprawdę?! - wykrzyknęła i tym razem to ona złapała mnie za ręce patrząc na mnie z nadzieją w oczach.
   - Jasne - uśmiechnęłam się miło. - Co to za akcja?
   Nie odpowiedziała tylko wskazała na prawo gdzie znajdował się stolik z tabliczką:

I ty możesz zostać Świętym Mikołajem:
całusy od pięknej pani tylko za 2$

   Spojrzałam niepewnie na Erze. 
   - Serio? - wykrztusiłam tylko. 
   - Tak - odparła. - W tym miejscu raczej nikt nie zapłaci za pluszowe misie... 
   - Ja bym zapłaciła - mruknęłam. 
   - To jak? Zgadzasz się? 
   - Osobiście sądzę, że moje usta są warte dużo więcej, ale chyba już za późno bo już się zgodziłam.
   Erza zaklaskała. 
   - Świetnie! A teraz się przebierz - mówiąc to wyciągnęła spod lady strój mniej więcej taki jak jej, ale wraz z czapką Świętego Mikołaja, a dekolt wydawał mi się jeszcze bardziej wycięty niż w jej stroju. Jęknęłam krzywiąc się. 
   - Strój też? W takim razie będziesz musiała dodać do zestawu spory kufel piwa. 
   Zaśmiała się i przytuliła mnie mocno mówiąc: 
   - Spadłaś mi z nieba!
   Po czym pocałowała mnie w policzek.
   - Ej! - krzyknęłam odsuwając się od niej znacznie. - Wisisz mi dwa dolce!


   Strój był okropny. 
   Po pierwsze było mi strasznie zimno. 
   Po drugie wydawało mi się, że za każdym razem gdy tylko się schylam to spod krótkiej spódniczki wystaje mi tyłek. 
   Po trzecie bluzka równie dobrze mogła zastępować stanik. 
   Po czwarte zakolanówki z puchowym zakończeniem irytowały mnie, a do tego łaskotały w uda. 
   Po piąte miałam w tym stroju rozdawać pocałunki, co było wystarczającym powodem. 
   Po szóste byłam zbyt trzeźwa by móc to robić. 
   Z czerwonymi policzkami wyszłam z zaplecza i podeszłam od tyłu do Erzy. 
   - Pst... Gdzie moje piwo? I dwa dolary.
   Erza odwróciła się do mnie z kuflem piwa i omal go nie upuszczając zagwizdała na mój widok. 
   - No no - zacmokała. - Teraz to i ja zapłaciłabym  te dwa dolary za jeden pocałunek - mruknęła zadziorna. 
   - I tak jesteś mi je winna - odparłam przejmując od niej kufel i od razu biorąc duży łyk ruszyłam do stolika. 
   Erza jak na pożegnanie klepnęła mnie dość mocno w tyłek, a ja zastanawiałam się czy to wina oparów alkoholu, czym może pomyliła mnie z jednym z tych seksownych facetów, czy po prostu lubi różnorodność. No tak, żeby życie miało smaczek raz dziewczynka, raz chłopaczek. Odrzucając od siebie myśl o Erzie usiadłam przy stoliku. 

   Kiedy minęła dwudziesta pierwsza miałam już za sobą kilka kufli piwa (a w międzyczasie nie pozwoliłam Lucy zająć mojego miejsca), usta miałam mocno czerwone, ledwo utrzymywałam się na nogach, a słoik na pieniądze był już niemal pełny, bar nieco opustoszały, ale kolejka wciąż robiła wrażenie swoją długością. Właśnie wtedy po drugiej stronie stolika zasiadł Gray - jak zwykle bez koszulki, a mimo to był rozpalony. 
   - A więc jak to działa? - spytał splatając ręce na stoliku przed sobą. - Mam cię po prostu pocałować? 
   - Najpierw dwa dolce! - zażądałam z szerokim uśmiechem. - Potem możesz mnie pocałować. 
   Pokiwał głową i wrzucił do słoika pieniądze po czym na ułamek sekundy nasze wargi się zetknęły, potem szybko się od niego odsunęłam krzycząc: Następny!

   - To znowu ty - zauważyłam gdy przede mną ponownie zasiadł Gray. 
   - Tak... - powiedział rozbawiony. - Powiedzmy, że pierwszy raz mnie nie zadowolił, a jedynie podniecił. Co wtedy? 
   - Wtedy pewnie przyszedł byś drugi raz.
   Rozłożył ręce.
   - A więc jestem! Co mi dasz za cztery dolary? - spytał słodko wrzucając pieniądze do słoika.
   - To - odpowiedziałam i nachyliłam się do niego by go pocałować, dłonie zrzuciłam mu na szyję przyciągając go do siebie na tyle blisko na ile pozwalał mi na to stolik, czyli niewiele. Podczas gdy pierwszy pocałunek przypominał raczej pocałunek dwójki przedszkolaków w piaskownicy, ten był dużo bardziej czuły, przywodził na myśl parę która całuje się po raz setny, ale chemia, która łączyła ich na początku wciąż pozostała, a może jedynie jeszcze bardziej wzrosła.
   Oderwaliśmy się od siebie dopiero gdy jakiś mężczyzna stojący za Grayem niezbyt dyskretnie odchrząknął.
   - O której? - spytał Gray ciężko dysząc.
   - O dwudziestej trzeciej - odparłam z trudem łapiąc oddech.
   - Będę czekać - obiecał i odszedł zostawiając mnie z napalonym klientem.

   - Spodobało ci się to - zachichotała Erza gdy zakładałam kurtkę na mój strój, a ubranie wkładałam do torby, nie chciałam, żeby Gray mi zwiał.
   - Wcale nie - mruknęłam rumieniąc się.
   - A wcale, że tak! I to bardzo! - wykrzyknęła rozbawiona. - Lubisz lubisz lubisz lubisz lubisz GO!
   - No dobra... lubię go - szepnęłam chcąc, żeby w końcu się zamknęła i mimowolnie się uśmiechnęłam.
   - Och, skarbie, tak mi przykro - powiedziała nagle ze współczuciem i położyła mi rękę na ramieniu. - Ale mu chodzi tylko o seks...
   - Mi też - skłamałam. - O nic więcej tylko o niezobowiązujący seks... -powiedziałam sama do siebie wychodząc z baru.
   Po raz pierwszy gdy liczyłam na coś wyjątkowego to facet chciał tylko seksu.

   Czekał tam. Z rękami w kieszeniach kurtki, włosami rozwianymi przez wiatr i przypruszonymi płatkami śniegu. Z rumianymi policzkami, szerokim uśmiechem. Niedbale założony szalik zsuwał mu się z szyi. Był taki piękny. Podeszłam do niego chwiejnym krokiem.
   - A więc jednak - westchnął jakby z ulgą. - Nie wystawiłaś mnie!
   - A powinnam? - spytałam rozbawiona.
   - Skądże! - zaśmiał się. - Dasz mi chwilę? Muszę załatwić pewną bardzo ważną sprawę w łazience... - wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
   - Jasne - odpowiedziałam odwzajemniając uśmiech.
   - Tylko się nigdzie nie ruszaj!
   Zaśmiałam się jedynie i patrzyłam jak co chwilę oglądając się za siebie odchodzi w stronę baru. Rozejrzałam się, zaspy zdecydowanie urosły, teraz w niektórych miejscach sięgały mi nawet do kolan. Uliczne lampy oświetlały opustoszałe chodniki i ulice. W ich blasku tańczyły całkiem spore płatki śniegu jakby chciały zwrócić na siebie uwagę całego świata, pomimo tego, że przez cały dzień i tak były w centrum zainteresowania.
   Wiatr dmuchnął mocniej, a ja dopiero teraz poczułam, że jest zimno. Odetchnęłam głęboko, a tuż przed moimi ustami pojawił się obłoczek pary, z pewnością była minusowa temperatura, a moje miejscami nagie, a miejscami osłonięte delikatną tkaniną nogi właśnie sobie to uświadomiły.
   Zadrżałam i właśnie wtedy wpadłam na dość dziecinny pomysł. Zeszłam z trawnika i będąc na trawniku, całkowicie już przypruszonym śniegiem, położyłam się na ziemi od razu machając nogami i rękami, robiąc śnieżne aniołki. Usłyszałam śnieg skrzypiący pod butami Graya.
   - Kendra! - zawołał, a nie słysząc odpowiedzi burknął: - Niech to szlag...
   Wtedy wychodząc zza rogu budynku omal nie potknął się o moje nogi.
   - Kendra... - jęknął patrząc na mnie. - Co ty robisz?
   - Aniołki na śniegu - odparłam chichocząc i zanim zdążyłam jeszcze cokolwiek powiedzieć  Gray położył się na śniegu robiąc dokładnie to samo co ja. Uniosłam się na łokciach i patrzyłam na niego zdziwiona. - Co ty robisz? - spytałam.
   - Aniołki na śniegu - odparł z szerokim uśmiechem, także się uśmiechnęłam i wróciłam do doskonalenia mojego aniołka.
   Po dłuższej chwili wstaliśmy, a Gray przyciągnął mnie do siebie obejmując ramieniem i wspólnie podziwialiśmy nasze dzieła.
   - Mój jest ładniejszy - szepnęłam mu do ucha uśmiechając się zadziornie.
   - Ach tak? - spytał, a ja pokiwałam głową.
   Wtedy dosłownie rzucił się na mnie przewracając się razem ze mną na śnieg. Oboje nie byliśmy na tyle silni, żeby powstrzymać śmiech. Gray wsunął dłonie pod moją kurtkę, od razu mnie łaskocząc. Zaczęłam się śmiać i wymachiwać nogami i rękami, krzycząc: Przestań!
   - Tylko jeśli powiesz, że mój aniołek jest ładniejszy - zażądał rozbawiony.
   - Dobrze! Jest ładniejszy! - zgodziłam się ze śmiechem, bo już nawet na to nie miałam siły.
   Gray przestał mnie łaskotać, ale wciąż na mnie leżał, a nasze twarze znajdowały się niebezpiecznie blisko siebie. Czułam jak się rumienię, z trudem przełknęłam ślinę nie odrywając wzroku od chłopaka.
   - Mogę cie pocałować? - spytał cicho. - Czy będę musiał zapłacić?
   Zaśmiałam się. 
   - Możesz mnie pocałować - szepnęłam i niemal w tej samej chwili przytknął usta do moich warg, tym razem bardziej skupiłam się na pocałunku, bo nie uważałam go już tylko za pracę.
   Wargi miał słodkie i chłodne. Pachniał miętą i piwem, co było dość zaskakującym połączeniem. jego silne dłonie zacisnęły się na moich ramionach jakby dla pewności, że nie zdołam mu już uciec. Podobało mi się to, po raz pierwszy jakikolwiek pocałunek wydawał mi się tak naturalny, niewymuszony i do tego przyjemny. Jednak gdy jego język znalazł się w moich ustach, nagle zamarłam, a moje serce przyśpieszyło jakbym nie była pewna czy właśnie tego chcę... Ale chciałam.
   Po chwili mój język także wkroczył do gry, a pocałunek nie wyrażał już tylko i wyłącznie pożądania, ale także uczucie. Gdy od dojścia do nieba dzieliła mnie już tylko jedna przecznica, coś podłużnego i twardego uderzyło mnie w głowę.
   - Wstawajcie! I to już! - usłyszałam nad sobą ochrypnięty głos. - Bo się przeziębicie!
   Gray szybko oderwał się od moich ust i dźwignął na nogi następnie pomagając mi wstać. Widząc starca z laską i nieprzyjemnym wyrazem twarzy moje policzki zapłonęły jeszcze bardziej.
   - My... przepraszamy... - wyjąkałam ze wzrokiem wbitym w ziemię.
   - Za co?! - wykrzyknął, a ja aż podskoczyłam. - Sam miałem taki okres, że całowałem się dosłownie wszędzie! Ważne tylko było to, żeby mieć się z kim całować! - na jego podłużnej twarzy pojawiły się rumieńce jakby na wspomnienie dawnych czasów i wspaniałego życia. - Ale nie na ziemi! Jeszcze się nabawicie zapalenia płuc i taki będzie finał! - mruknął i odszedł nie czekając na żadną odpowiedź.
   Wymieniliśmy z Grayem zdziwione spojrzenia i jak na komendę równocześnie wybuchliśmy śmiechem. A gdy już się opanowaliśmy Gray przytulił mnie mocno.
   - Chodź, zabiorę cię do siebie i wypijemy gorące kakao. Co ty na to? - spytał uśmiechnięty.
   - Z przyjemnością - odparłam.
   I trzymając mnie za rękę zaprowadził do samochodu gdzie od razu zapalił silnik, ale po chwili zerkając na mnie zgasił go i mruknął:
   - Kakao może chyba poczekać...
   Wtedy nachylił się do mnie i obejmując moją twarz w dłoniach po raz kolejny tego wieczoru pocałował. Po raz kolejny zapragnęłam aby ta chwila trwała wiecznie, ale wtedy w szybę samochodu zapukała laska, a chwilę później pojawił się w niej starzec z groźną miną. Zawstydzona spuściłam wzrok.
   - Do domu! - krzyknął, ale po chwili się roześmiał i odszedł, tym razem już nie zamierzając wracać.
   Znowu się zaśmialiśmy, a Gray ponownie włączył silnik i bez słowa ruszył w kierunku swojego domu.


   Gdy pustoszeją ulice
   i w domu twym światła gasną,
   nocą, pod srebrzystym księżycem - 

   myślisz - zasypia i miasto?...

   Choć wielka cisza ogarnie 
   domy i mosty, i parki, 
   choć śpią uliczne latarnie, 
   a nad bramami latarki, 

   choć w szparze świerszcz 

   nie szeleści, 
   ptaki spokojnie śpią sobie - 
   miasto pracuje i nie śpi.


   Gdy dotarliśmy do domu Graya dosłownie zaniemówiłam. Nie z powodu pięknego domu, tylko z powodu samej jego obecności. Pomimo grubych kurtek i dzielącej nas odległości wydawało mi się, że czuję ciepło bijące od jego ciała. Pokręciłam jedynie głową chcąc odgonić od siebie wszystkie te głupie myśli i nie czekając, aż zrobi to Gray, otworzyłam drzwi i wysiadłam z samochodu. Chłopak jednak szybko znalazł się przy mnie i chwycił za rękę uśmiechając się szarmancko.
   Odwzajemniłam uśmiech i pozwalając się mu prowadzić ruszyłam wraz z nim do jego domu. Ścieżka prowadząca do drzwi wejściowych była oblodzona, to też ręka Graya, która wciąż mocno mnie trzymała, była dla mnie dosłownie zbawieniem. Gdyby nie ona, już co najmniej pięć razy wylądowałabym na ziemi z bolącym tyłkiem.
   Szybko znaleźliśmy się w ciepłym wnętrzu jego domu.
   - Czuj się jak u siebie - powiedział Gray ściągając kurtkę i buty. - A ja pójdę zrobić kakałko... - zaśmiał się i obrzucił mnie spojrzeniem. - Jeśli chciałabyś się przebrać to tam jest łazienka... - stwierdził rozbawiony wskazując drzwi na końcu korytarza i zniknął w kuchni.
   Ja także szybko zdjęłam kurtkę odwieszając ją na wieszak i ruszyłam w stronę łazienki. Oczywiście, że chciałam się przebrać, bo chodzenie w takim stroju było dość... niekomfortowe. Zamknęłam się w łazience i od razu wyjęłam moje wcześniejsze ubranie: jeansy, koszulkę z pikaczu i ciemną bluzę. Jednak gdy już się ubrałam, wciąż było mi zimno. Udałam się do kuchni pomóc Grayowi przygotować kakao.

   Siedzieliśmy z Grayem na kanapie, a raczej bardziej leżeliśmy niż siedzieliśmy. Gray oparty był o przybocznie sofy, w jednym ręku trzymał kakao, a wolną ręką obejmował mnie. Ja głowę opierałam na jego ramieniu w obu rękach trzymając gorący kubek, który powoli rozgrzewał moje dłonie. Oboje byliśmy przykryci grubym, puchowym kocem.
   - Nienawidzę zimy... - stwierdziłam upijając łyk napoju.
   - A ja kocham - zaśmiał się Gray.
   - Ale wtedy jest strasznie zimno!
   - I o to chodzi! Bo można się przytulać.
   - A jeśli nie ma się do kogo przytulać?
   - Ciebie to nie dotyczy, skarbie... - powiedział słodko i pocałował mnie w czubek głowy.
   Jak to możliwe, że jeszcze rano niemal się nie znaliśmy, a teraz leżymy razem na kanapie, wtuleni w siebie, a on mówi do mnie "skarbie". Uśmiechnęłam się w duchu, może po prostu był to przedziwny zbieg okoliczności? Przedziwny, ale bardzo przyjemny. Uśmiechnęłam się szerzej gdy zdałam sobie sprawę z tego, że Erza nie miała racji, że Gray nie chciał tylko seksu.
   - Więc może polubię zimę... - stwierdziłam rozbawiona i wtedy zauważyłam książkę wystającą spod kanapy. - A co to? - mruknęłam i pomimo protestów Graya schyliłam się po nią.
   - Oddawaj! - zażądał Gray cały czerwony na twarzy próbując zabrać mi książkę, ale ja wyciągałam rękę jak najdalej by tylko mu jej nie oddać.
   - "Noc Wigilijna"? - przeczytałam tytuł i spojrzałam na niego z niedowierzeniem po czym wybuchłam śmiechem. - Czytasz to?
   - Nie! - burknął Gray z ponurą miną, już nie próbował mi zabrać książki. - Czytałem to dzisiaj młodszej kuzynce... - mruknął.
   Zaśmiałam się i po chwili wcisnęłam mu książkę do rąk, jednocześnie odstawiając kubek i wygodnie usadawiając się na kanapie.
   - Przeczytaj mi - zażądałam głosem nieznoszącym sprzeciwu.
   Ale Gray tylko westchnął.
   - No dobrze... - powiedział uśmiechając się słabo i zaczął czytać:

   Działo się to w noc wigilijną. Było już bardzo późno i w całym domu wszyscy - nawet mała myszka - smacznie spali. Przed pójściem do łóżka każdy powiesił na kominku wielką skarpetę, mając nadzieję, że rano znajdzie w niej niespodziankę od Świętego Mikołaja. Ciekawe, co przyniesie w tym roku... Dzieci, zmęczone zabawą, położyły się spać wcześniej niż zwykle. Chcą jak najwcześniej przebudzić się, by zobaczyć, jakie prezenty dostały w tym roku. Teraz śpią smacznie, marząc o wspaniałych zabawkach. Ich rodzice także już śpią - mama w kolorowym czepku, a tata w swojej ulubionej szlafmycy. 
   Jest spokojna, zimowa noc.W tej ciszy słychać niemal padające płatki śniegu. Nagle na dworze rozległ się jakiś hałas, który obudził tatę. Chociaż wyrwany z głębokiego snu, błyskawicznie wyskoczył z łóżka. Postanowił zobaczyć, co się stało i skąd pochodzi ten dziwny hałas. Popędził jak wicher do okna.  Na dworze padał śnieg. Wszystko wokół pokrył już grubą warstwą białego puchu. Złoty księżyc świecił spokojnie i tajemniczo. Jednak na niebie, ponad dachami domów, pojawił się znienacka dziwny pojazd - olbrzymie kolorowe sanie ciągnięte przez osiem reniferów.  Saniami powoził starzec z długą białą brodą i w niezwykłym, czerwonym  ubraniu. 
   - To z pewnością Święty Mikołaj! - pomyślał tata. 
   Chociaż sanie mknęły szybciej niż wicher, dostojny starzec jeszcze poganiał swój zaprzęg: 
   - Dalej, moje dzielne renifery! Ruszajcie się, a chyżo!  Ponad dachy, ponad strzechy! Pędźcie, gnajcie, pośpieszajcie! Wszystkim ludziom z całej ziemi wielką radość dzisiaj dajcie! Dalej, dalej z prezentami! Niechaj radość zapanuje! Niechaj szczęście dziś króluje!
   Zaprzęg pędził po niebie jak jesienne liście gnane silnym wiatrem. Czasem wznosił się, czasem obniżał nad dachami domów, aby przez komin można było wrzucić prezenty. Dzieci przecież na nie czekają! I tak jeździł przez całą noc, po całym świecie, bez chwili wytchnienia. 
   Tata usłyszał nagle stukanie na dachu, jakby ktoś po nim biegał. Zanim zdążył pomyśleć co to może być, w kominku coś się poruszyło, zadymiło i wśród kłębów sadzy ukazał się... (...)

   Ale zanim historia dobiegła końca, ja już spałam wtulona w Graya.