Pairing: Aomine x Kise
- Spadłeś ze schodów Aominecchi? - westchnął Kise.
Stał nad jednym z najlepszych zawodników Pokolenia Cudów. Chyba niemożliwe było, żeby właśnie on po prostu się potknął i spadł ze schodów... Jego zwinność zawsze wykraczała poza skalę, podobnie jak szybkość. Kise wcale by się nie zdziwił gdyby został zepchnięty, kapitan drużyny zapewne marzył o tym od wieków.
- Obudził się!
- Słyszycie?! - krzyknął brązowowłosy chłopak w prostokątnych okularach patrząc na mężczyznę i dziewczynę rozmawiających przyciszonym głosem przy drzwiach. Aomine się im przyglądał i nie potrafił pozbyć się dziwnego uczucia, które podpowiadało mu, że powinien ich znać...
- Otworzył oczy! - dodał niższy brunet.
- Nareszcie! - poparł ich wściekły blondyn.
- Jak się czujesz?
- Aomine, żyjesz?
- Powiedz coś!
- Kim wy jesteście? - spytał Aomine uważnie przyglądając się szóstce osób pochylonych nad jego łóżkiem.
Każdy z nich wyglądał co najmniej dziwnie. A razem przypominali najidiotyczniejszą paczkę przyjaciół jaką kiedykolwiek widział. A gdy tylko ich zobaczył stwierdził, że nie chce mieć z nimi nic wspólnego.
- Co ty odwalasz?! - wydarł się na niego blondyn. - Jestem Kosuke Wakamatsu! Kapitan drużyny koszykówki w której grasz! - chwycił Aomine za przód koszuli i potrząsnął nim mocno. - Kapitan drużyny koszykówki Akademi Too! Przypomniałeś sobie, idioto?!
- Nie - odpowiedział Aomine całkiem szczerze i spokojnie.
- CO?! - Wakamatsu już się zamierzył by uderzyć Aomine w twarz, ale sam dostał od trenera i wylądował z hukiem na ścianie.
- Jestem Katsounori Harasawa, trener drużyny w której grasz i jesteś w tym nadzwyczaj dobry. Spadłeś ze schodów i najwyraźniej... - wyprostował się oddychając ciężko. - Niech ktoś zawoła lekarza... Aomine stracił pamięć.
Kise musiał przyznać, że szpitalne korytarze wywoływały u niego gęsią skórkę. Słabe oświetlenie wcale nie dodawały otuchy chorym, a tym bardziej ich bliskim, którzy przechodząc obok otwartych sal z których wydobywały się krzyki mieli ochotę zawrócić. I z pewnością by to zrobił gdyby nie Momoi.
- Kichan! - wykrzyknęła podbiegając do niego. - Myślałam, że nie przyjdziesz! To ty go znalazłeś... Gdyby nie to, och, nie wiem co by się z nim stało.
- Znalazłby go ktoś inny - stwierdził Kise wsuwając ręce do kieszeni. - Mam nadzieję, że czuje się już lepiej, dzisiaj mam mecz towarzyski i wolałbym się na niego spóźnić...
- Kichan!!! - wrzasnęła na niego Momoi. Kilka pielęgniarek spojrzało na nią ze zdziwieniem, gotowe wyprosić ją z oddziału, ale widząc jak wymierza policzka blondynowi wróciły do swoich spraw.
- Momoi! - krzyknął Kise leżąc na podłodze i rozcierając policzek. - Zwariowałaś?!
Momoi skrzyżowała ręce na piersi i unosiła głowę do góry.
- Ktoś musiał to zrobić! Wydaje mi się, że powinieneś się przewietrzyć!
- Tak, w tej kwestii zgadzamy się oboje - Kise odwrócił się na pięcie i skierował w kierunku drzwi, ale Momoi go zatrzymała:
- Czekaj! Aomine się obudził, tyle że nas nie pamięta, był tu lekarz i mówił... - westchnęła. - Sądzę, że powinieneś z nim porozmawiać.
- Z lekarzem? - zdziwił się Ryota zatrzymując się kilka metrów od różowowłosej.
- Nie! Z Aomine! Teraz jest u niego trener i Wakamatsu-kun... Poproszę ich, żeby wyszli.
- Dobrze - zgodził się w końcu Kise. Opuścił ze znużenia głowę i zaczął rozmasowywać skronie. Nie widział sensu w prowadzeniu kłótni z Momoi. W końcu i tak dopięłaby swego. W końcu spędzała tak wiele czasu z Aominecchim.
Kise wszedł do sali, w której leżał Aomine mijając w drzwiach nad wyraz wściekłego Wakamatsu. Blondyn nie zdołał się powstrzymać by nie szepnąć mu do ucha:
- A więc to nie ty zepchnąłeś go ze schodów.
Zaraz potem zachichotał. Oczywiście by dostał gdyby nie trener, który w ostatniej chwili zatrzasną drzwi sali, sprawiając, że ucierpiała jedynie ręka kapitana. Kise jeszcze przez chwile chichotał wsłuchując się w krzyki Wakamatsu. Musiał przyznać, ze koleś mógłby śpiewać operowo...
Odwrócił się w stronę łóżka na którym siedział Aominecchi. Opierał się o poduszkę i patrzył na Kise najwyraźniej nie mając pojęcia kim jest stojący przed nim model. Chłopak jedynie przeczesał niestarannie włosy i spojrzał na Aominecchiego uśmiechając się niemal niewidocznie. Opadające blond włosy zakryły jego oczy, które wręcz śmiały się w głos.
- Witaj, Aominecchi - powiedział w końcu i powolnym krokiem podszedł do łózka chorego.
- Nazywam się Aomine - poprawił go ciemnoskóry chociaż wydawało się, że w jego głosie nie ma ani grama przekonania.
- Nigdy się nie spodziewałem, że zobaczymy się w takich okolicznościach - kontynuował Kise ignorując Aomine. Chłopak podłożył sobie ręce pod głowę i patrzył ze znudzeniem na blondyna krążącego po sali. - Zawsze myślałem, że jesteś jednym z tych, którym nie zdarza się spadać ze schodów.. - znów się zaśmiał.
- Ty jesteś Tetsu? - spytał nagle Aomine przeciągając się na łóżku niczym kot.
Kise wytrzeszczył na niego oczy. Dlaczego pamiętał akurat Kuroko? 6 Zawodnika Widmo...
- Nie - powiedział starając się by jego głos przestał drżeć. W efekcie mówił jak małe dziecko. - Nazywam się Kise. Kise Ryota. - Pięknie, a teraz brzmiał jak Bond. James Bond. - W gimnazjum graliśmy w jednej drużynie... Jako Pokolenie Cudów...
- A więc przyprowadź Tetsu - nakazał mu Aomine przewracając się na drugi bok najwyraźniej zamierzając uciąć sobie krótką drzemkę.
Kise jeszcze przez chwilę stał bez ruchu. Jego oddech był nierównomierny. Czasem dyszał ciężko niczym po długim meczu koszykówki, a czasem całkowicie zapominał o oddychaniu i krztusił się przez chwilę. Patrzył na odwróconego do niego plecami Aomine. Wciąż nie mógł uwierzyć dlaczego pamiętał akurat o Kuroko. Zazwyczaj wszyscy o nim zapominali, wystarczyło by milczał dwie minuty.
Blondyn pokręcił ze zrezygnowaniem głową niszcząc swoją fryzurę. Chwiejnym krokiem podszedł do drzwi, a gdy położył rękę na klamce odwrócił się i po raz ostatni spojrzał na leżącego w spokoju Aomine.Wziął głęboki oddech i wyszedł na korytarz. Teraz niemal pusty. Czyżby pielęgniarki zajęły się głośnymi kolegami Aomine? Na krześle przy ścianie siedziała Momoi, która widząc Kise natychmiast do niego podbiegła.
- Gdzie... - zaczął kise, ale różowowłosa natychmiast mu przerwała.
- Lekarz wyrzucił ich z oddziału bo podobno zakłócali spokój pacjentów, więc poszli coś zjeść - wyjrzała przez ramię blondyna i spojrzała na Aomine leżącego na łóżku. - Co z nim?
- Wspominałaś przy nim o Tetsu? - spytał Kise wpatrując się w podłoge.
- Nie - szepnęła cicho Momoi, która wydawała się naprawdę zdziwiona.
- A wiec powinnaś do niego zadzwonić. Aomine chce się z nim widzieć.
- Tetsu?
- Momoi? Coś się stało?
- Nie... Tak... Aomine jest w szpitalu. Spadł ze schodów i stracił pamięć. Ale wszystko jest dobrze. Tyle, że... Chcę się z tobą widzieć.
- Ze mną?
- Prosił Kise, żeby cię sprowadził...
Kuroko dość szybko znalazł się w szpitalu. Bez wiedzy Momoi i Kise siedzących na korytarzu wszedł do sali Aomine. Ta dwójka była pogrążona w tak owocnej rozmowie, że niebieskowłosy nie miał odwagi by im przerwać. Zamykając drzwi sali najwyraźniej obudził Aomine, który obrócił się w stronę drzwi omal nie spadając z łóżka. Na widok Kuroko wyprostował się nagle.
- Proszę, powiedz mi, że ty nie jesteś Testu - jęknął cicho.
- Chyba miałeś inne wyobrażenie o mnie Aomine-kun, prawda? - spytał Kuroko podchodząc do łóżka.
- Jak takie chuchro może grać w koszykówkę? A do tego być członkiem Pokolenia Cudów...
- Słucham? - spytał cicho Kuroko. - Nie wiem kto ci to wmówił Aomine-kun, ale na pewno się mylił...
- Nikt mi tego nie wmówił - zaprzeczył Aomine. - Z całego mojego życia pamiętam tylko ciebie, Tetsu. Nasze mecze, twoje podania. Sądziłem jednak, że moja pamięć jest zawodna, a ty jesteś wyższy... silniejszy... Och, nieważne. Mam do ciebie pytanie, Tetsu.
- Tak?
- Ja i Kise... - westchnął. - Czy my kiedykolwiek byliśmy parą?
Kuroko naprawdę starał się nie wytrzeszczyć ze zdziwienia oczu, ale nie potrafił się powstrzymać. Chyba jednak kontuzja Aomine była poważniejsza niż się mu zdawało. Choć wydawał się być całkowicie rozbudzonym i trzeźwo myślącym, to jednak takiego nie wyglądał.
- Ja... nie wiem - powiedział szczerze. - Nigdy nie widziałem, żebyście byli kimś więcej niż kolegami z drużyny...
- Musze stąd wyjść - stwierdził Aomine wstając. - Nic mi nie jest a chcę z nim zagrać jedne na jeden.
- Dałeś łapówkę lekarzowi, że cie wypuścił? - spytał Kise patrząc na Aomine, który powrócił z piłką.
- Coś w ten deseń.
Aomine uśmiechnął się szeroko i niby na rozgrzewkę rzucił piłką do kosza, a ta natychmiast trafiła. Potem wrzucił nią jeszcze raz, aż w końcu Kise stwierdził, że chłopak zaczyna się popisywać. Westchnął zirytowany i wymierzył Aomine mocnego kuksańca w bok, któremu wypadła piłka.
- Wybacz Aomiecchi, ale znam twoje umiejętności - powiedział przejmując piłkę. - Zaczniemy wreszcie grać? Bo chyba po to uciekłeś ze szpitala.
- Nie uciekłem. - Warknął podchodząc do Kise stojącego na środku boiska. - Kto pierwszy zdobędzie 10 punktów wygrywa. - Uśmiechnął się niczym szalony naukowiec, który wymyślił niezawodny wynalazek. - Jeśli przegrasz, musisz mnie pocałować.
Kise przez chwilę przyglądał mu się podejrzliwie po czym wziął głeboki oddech i przytakną:
- Dobrze. A jeśli ty przegrasz?
- Będę musiał cię pocałować.
- Sprawiedliwie...
- Jedynym, który może mnie pokonać jestem ja sam, a więc powodzenia Kise.
- Chyba zaczyna ci wracać pamięć - powiedział zadowolony Kise uśmiechając się pod nosem. - W takim razie to będzie wyrównana gra, powodzenia Aominecchi.
I Tak rozpoczęła się gra.
- Remis - stwierdził zdyszany Aomine.
- Trwało to dłużej niż przypuszczałem - powiedział uśmiechnięty Kise. - A skoro obaj przegraliśmy... To znaczy, że musimy się pocałować dwa razy?
- Wystarczy jeden odwzajemniony pocałunek.
Aomine wypuścił piłkę gdy podszedł do Kise i obejmując go w pasie przyciągnął bliżej do siebie. Ich słone usta się zetknęły w pocałunku. Choć Aomine mógł przysiąc że usta Kise smakują jak czekoladowa szminka, ale zignorował ten wyjątkowy posmak, bo po chwili padający deszcz sprawił, że ich usta stały się całkowicie słone. A całowanie z solą wcale nie było przyjemne, tak więc obaj znaleźli się w domu Aomine wciąż się całując. Można ich było porównać do wygłodniałych lwów rzucających się na kawałek mięsa, czyli na siebie nawzajem.
I chyba nie muszę mówić, co wydarzyło się później...